Choć się obawiam, czy to dobrze oddam, spróbuję:)
Siedzę z dozorowanym w jego kuchni, a on...się goli:roll:
(wizyty niezapowiedziane mają to do siebie, że zastać można człowieka w przeróżnych sytuacjach, np. z brodą umazaną kremem do golenia;) )
Więc on się goli (zapytał, czy ma zmyć, ale ja pozwoliłam kontynuować golenie:D ), a ja go rozpytuję: a praca, a zdrowie, a obowiązki sądowe...
No i on odpowiada (pomiędzy jednym posunięciem ostrza a drugim), że to, że tamto, że wszystko właściwie ok, i że tylko jakaś przytulanka by się przydała (mieszka sam).
Na co ja swoim feministyczno-prowokacyjnym tonem: żeee koooobieta rozumiem?
On - no tak, właściwie już przychodzi.
Ja - ooo! To czemu się Pan nie chwali? Kto to? Znam?
On - no przychodzi, no i test każe zrobić (na obecność narkotyków).
Ja - aaaa..., to też pana sprawdza i pilnuje?
Na co on robi już taką minę, że ja wreszcie łapię o co chodzi...
Wyciagam z pakietu ton ironicznego urzędasa i go sztorcuję. On mówi, że żartował, że przeprasza, ja oczywiście to wiem i rozstaję się z przybranym tonem.
Wychodząc czynię jeszcze ustalenia, polecenia będąc już na klatce schodowej. Wychodzą dobrze mi znani sąsiedzi, widząc zawiniątko gratuluję im pojawienia się w rodzinie dziecka. Stojąc już na stromych, drewnianych, kamienicznych schodach, żegnam się z dozorowanym i mówię: widzę jutro pana u mnie w sądzie z wynikiem testu.
Na co on przytakuje i wychylając się zza drzwi szeptem rzuca: przytulanka!
Śmiech jest reakcją bezwarunkową
